Kolejny weekend kolejna kłótnia... Ehhh coraz gorzej. Znów było ostro... W sobotę tak pięknie a w niedziele znów to samo ;/ Wróciłam ze szkoły, wyjechał po mnie kawałek, ale zepsuł to... Najpierw usłyszałam, że od dopiero wyjeżdża i mam czekać na niego 15min - tak się wkurzyłam... (człowiek jak ma potrzebe fizjologiczną to łatwo się czymś takim denerwuje), po czym podjechał i niespodzianka już jest - no super jak już zdarzyłam się wkurzyć na maksa! Pojechaliśmy do sklepu i znów to samo... nie przelewa nam się a on 4 komplet światełek kupuje... no szlak by go trafił. W sumie najbardziej wkurzyło mnie, że nie liczy się z moim zdaniem... Znów. Jemu się wydaje, że jest ze mną ale o wszystkim to on decyduje a ja mam się słuchać... To, że nie zarabiam to nie znaczy że nie mam nic do powiedzenia. bo do cholery ktoś go obsługuje, pierze mu, sprząta, gotuje i nie musi robić tego sam! Zaczęło się fochem a skończyło się awanturą o wszystko, znów się spakował ale nie pojechał - jak zwykle zatrzymał go mały. Nie wiem czy to naprawdę ze mną nie można wytrzymać? To że czasem się głupio obraże jest aż tak straszne? Mam wrażenie, że jak robi się miedzy nami dobrze to zawsze trzeba to spieprzyć chyba żeby nie było za słodko!... ja tak nie chce, czy może jednak chce? Nie mogę już z tą jego depresją... Ciągle patrze tylko jak ignoruje rodzeństwo/rodziców, odsuwa się od znajomych bo ten taki a ten taki i tak czy tak go traktują, od miesiąca w naszym domu leci tylko jakiś rap, który z mojego punktu widzenia wpędza w jeszcze większy dołek... Jutro umówił się na wizytę u psychologa... Zobaczymy co z tego będzie... Brakuje mi już siły, żeby walczyć, zawsze jak się obraże to jestem ta zła, ale nie popatrzy nigdy na powód dlaczego... Jeszcze cholera w weekend dwa egzaminy na studiach i referat ;/ a moje myśli nie lecą m.in. ku prawu gospodarczemu czy super inżynierysjkimi przedmiotami polibudy...